nie od dziś wiadomo, że w pewnym momencie stałam się wiernym wyznawcą minimalizmu.
no, może średnio wiernym, a może według pewnych miar- minimalistyczne nawrócenie się jest jeszcze przede mną.
bo- nie ukrywam, że mam (nieustająco, nadal i wciąż) więcej niż #100things.
najważniejszy chyba w tym wszystkim stał się dla mnie dystans do pewnych spraw.
oraz- nawrócenie na taki lajfstajl- stało się dla mnie wyjątkową lekcją dojrzałości.
lubię, oraz z uśmiechem wspominam kolejne etapy- jak np. przejście od torebkoholizmu i różnych złych szopingowych nawyków ( czyli przewalania kasy ze stypendium ;-)), do stanu obecnego.
był czas- kiedy byłam na etapie-
zakupów miesiąca , kiedy po prostu raz w miesiącu kupowałam coś odpowiednio droższego, lepszej jakości, itd.
z perspektywy czasu oceniam, że to też nie był może najrozsądniejszy, czy najlepszy etap, bo w dalszym ciągu część myśli w mojej głowie krążyła wokół tego, żeby jednak coś posiadać, coś wybrać, coś kupić.
najdłużej uczyłam się dystansu- sama do siebie.
w sensie: że (względnie) nieważne jest moje miejsce pracy, że jakkolwiek przestrzegam dresscode'u, to naprawdę nieistotne jest jakiej marki czy z jaką metką jest torebka, którą stawiam na biurku.
wiem, że niektórzy właśnie takimi zewnętrznymi oznakami "bogatości" mierzą czyjś profesjonalizm, zdolności
i umiejętności.
i chyba najdłużej uczyłam się właśnie sama dla siebie- nie wchodzenia w taki rytm.
chociaż czasem nadal żartuję, że "firmowe" ciuchy powinno się nosić z metką na wierzchu, żeby nie było wątpliwości,
że to jest rzecz droga.
a jednak- okazało się, że najbliższy memu sercu i moim przekonaniem jest lajfstajl ubogiej krewnej.
to nic, że przez wiele lat- to ja kiedyś byłam gadżeciarą i nie rozstawałam się z palmtopem.
po jakimś czasie okazało się- że jako ostatnia z grupy stałam się posiadaczką smartfona, czy ostatnio tabletu.
a ufam, że wiele osób zdążyło się do tego czasu przekonać- że taki lajfstajl nie wynika z braku środków finansowych, ale jest kwestią przekonań.
tak, wiem, że nadal jestem w stanie kupić jakąś droższą rzecz, jeśli tylko uznam to za konieczne - jak to było
w przypadku
garmina, jednak- dopóki nie ma konieczności, dopóki czegoś nie muszę i nie jest niezbędne- to omijam temat.
i choć właśnie oszczędność w wielu wypadkach przełożyła się na to- że na pewnych etapach okazało się, że było mnie stać na rzeczy relatywnie drogie, o których wcześniej sądziłam, że są z nieakceptowalnej przeze mnie półki cenowej- to nie jest dla mnie najważniejszą wartością czy
celem.
to, że mam drogi zegarek, złotą bransoletkę, czy jedną torebkę ściągałam sobie specjalnie z usa, bo tak bardzo mi się podobała,
to jeszcze niewiele znaczy, to jest tylko kilka drobiazgów, gdyż np. na co dzień biegam w marketowych cichobiegach.
na co dzień- i od święta ;-) - najbliższy moim przekonaniom, sercu i zen- okazał się być taki prosty i zwyczajny lajfstajl bez cekinów, blasków, bez ostentacyjności.
2 komentarze :
at: 10 czerwca 2015 21:40 pisze...
matko, ja nadal nie mam tabletu, czuję się teraz jak uboga krewna ubogiej krewnej. toś mi narobiła ;)
at: 11 czerwca 2015 16:22 pisze...
hahah, tablet jest w dużej mierze "pracowy".
prywatny- powiedzmy że w 1/3, więc jeszcze się trzymam poziomu swojej ubogości ;-)
Prześlij komentarz