
wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
listek na wodzie albo kroplę rosy
i wie, że one są - bo są konieczne.
tak jakoś mi ten miłosz pasuje do tego tematu.
chociaż nie sądziłam, że kiedyś dojdę do tego etapu, że pomoc będę warunkować koniecznością.
rozwagą i rozsądkiem. i z ostrożnością.
kiedyś jakoś tak wydawało mi się bardziej oczywiste, że pomagać trzeba, ot tak i po prostu.
dzisiaj- niestety z perspektywy zdarzeń wiem, że ważne jest także to, jak komu i dlaczego,
oraz jaka pomoc jest udzielana.
gdzieś po drodze niestety wyczerpał mi się kredyt zaufania do różnych akcji i reakcji…
czy wolno mi warunkować udzielanie pomocy?
sądzę, że tak- zwłaszcza- jeśli na to udzielanie idą zarobione przeze mnie pieniądze.
nie znaczy to jednak- że owych środków żałuję.
nie żałuję.
a jednak chciałabym wiedzieć, że to co robię, jest ziarnem, które da plon stokrotny.
a nikt myślący- nie obsieje pola- nie sprawdziwszy uprzednio pod jakie uprawy dana ziemia się nadaje.
niedawno zagrała orkiestra- ale niestety, na to, żeby dała głos – musieli się złożyć ludzie.
przykro mi- ale żaden argument do mnie nie przemówi, i nikt mnie nie przekona do tego
– że artyści nie mogliby zagrać bez honorariów.
rozesłano też szlachetne paczki- gdzie wybierało się konkretną rodzinę, do której miała być owa szlachetność przekazywana, jednak czasem moim zdaniem lista oczekiwań związanych z tą paczką przekraczała (dopuszczalne według mnie) granice.
ok., może nie minie oceniać- co komu potrzebne, i może akurat ten gameboy czy playstation były artykułem pierwszej potrzeby dla danej rodziny.
żeby nie było: naprawdę im nie żałuję, choć uważam, że we wszystkim powinien być ten umiar.
nie ukrywam, że to może jest też kwestia mojego wychowania- gdzie nauczono nas, że rzeczy potrzebne dostajemy, drobnostki i przyjemności właśnie od święta, a na wszelkie wymyślne zachciewajki należy sobie samemu zapracować, zaoszczędzić.
postawa moich rodziców była jasna i konkretna: pomóc zawsze, dać tylko naprawdę w konieczności.
długo by można dumać, która organizacja, która kampania społeczna jest bardziej godna zaufania.
albo której można właśnie spokojnie poświęcić jakiś procent zarobków, z myślą, że oni wykorzystają nasz dar w sposób właściwy.
ale zwyczajnie uważam- że i pomagać należy mądrze.
* * *
wiem, że choć nie mam berecika z antenką, to jednak najbliższe są mi takie a nie inne środowiska.
dodam, że jedną z sytuacji, która otworzyła mi oczy, i była dla mnie lekcją, było pewne zdarzenie zaobserwowane w świetlicy caritasu, gdzie przyszła pani ze skargą, że jak mogliśmy dla jej dzieci zrobić kanapki z chleba prostokątnego, gdy dzieci mają pudełka śniadaniowe półokrągłe, i do takich pudełek kanapki im się nie mieszczą.
i przyznaję, że czasem mimo wszystko daję- nie pytając, nie wnikając w szczegóły, nie rozliczając wszystkich za i przeciw.
i przyznaję, że czasem po prostu- najważniejszym warunkiem przemawiającym za jest prośba potrzebującego, czy kogoś zaangażowanego w akcję.
czasem- wystarczy mi sama wiedza o czymś, żeby móc dołożyć swój kamyczek do budowy czegoś dobrego.
i przyznaję, że czasem wbrew sobie, staram się nie patrzeć- dając, mimo wszystko ufając, że nie zawsze można oczekiwać plonu stokrotnego, że czasem dobrem jest i ten trzydziestokrotny plon.
i tak i to jest mój kamyczek do tego tematu i dyskusji.