powszechnie wiadomą rzeczą jest, że ja się z kwiatami nie lubię. albo to one nie lubią mnie.
albo po prostu nie mam do nich tej przysłowiowej ręki.
z cytrynką próbuję się zaprzyjaźniać już od pewnego czasu (ta jest cytryna vol.2), bo pierwszą pożarło mi robactwo.
i ta cytryna vol.2 całą jesień i zimę epatowała mi pustką w liściach.
właściwie już emocjonalnie się z nią pożegnałam, brakowało mi tylko motywacji żeby wynieść ją pod śmietnik.
a tu proszę: kilka dni po wielkanocy wypuściła nowe listki i pączki.
czym zaskoczyła mnie niepomiernie.
i z zadziwieniem patrzę, jak z każdym dniem coraz bardziej się zieleni, coraz większe się stają te pączuchy.
myślę sobie, że s. miał wybitnie rację- mówiąc, że właściwszym przełomem – w sensie przejścia od starego do nowego jest wielkanoc, a nie nowy rok.
ja sama u siebie od kilku lat obserwuję, że ważniejsze stają mi się postanowienia wielkopostne, które czasami rozciągam na całą resztę mojego życia.
chociaż- nie odrzucałabym całkowicie tego podziału stary-nowy rok: jak wiadomo bogu co boskie, cesarzowi…
* * *
i odnośnie minimalizmu.
uczę się układania różnych rzeczy. wspomniałam wcześniej moje ikeowe zakupy- gdzie nabyłam tylko rzeczy z góry zaplanowane i konieczne.
a jednak mimo wszystko- mam zamiar zacząć posługiwać się listą zakupów.
nie do końca dlatego żeby unikać jak ognia rzeczy niepotrzebnych, choć nie zamierzam dumać nad każdą listą niewiadomo ile.
ale takie potem na szybcika próby ogarnięcia się w sklepie, kończą się tym, że nie robię zakupów wg listy, w sposób zorganizowany, tylko motam się od chusteczek do nosa do kasy i z powrotem do półki z mydłem…
myślę sobie, że minimalizm powinien też się wiązać z zen w czynach i sposobie działania.
obserwując od dłuższego czasu serwis myhabits myślę, że jeszcze daleko mi do metody ignacjańskiej- bo póki co ona kojarzy mi się z działaniem wynikającym z samej decyzji, a ja bym chciała żeby u mnie do głosu dochodziło też serce.
napisałam też, że minimalizm wiąże się z oczyszczeniem przestrzeni wokół nas z rzeczy, które są nieważne, a tylko zajmują miejsce, z rzeczy i spraw, które wydawały nam się kiedyś ważne, a teraz się okazuje, że spokojnie możemy je odłożyć, schować w pudełku po butach na dnie szafy.
a zaskakujące jest to, że to zen zaczęło się u mnie objawiać większą…
właściwie nie wiem- czy nazwać to łagodnością, czy spokojem, czy cierpliwością, czy może rozwagą.
nadal nie brakuje mi impulsów, działań i kroków pod wpływem emocji.
ostatnio mijając jakiś nowy kiermasz książek weszłam w poszukiwaniu pewnej ksiązki polecanej przez ALW (którą poniekąd przez historię wojen i wojskowości) chciałabym przeczytać, trafiłam na jakiś kolejny album o hafcie. i w pierwszej chwili PRAWIE trafił do koszyka.
ale zdążyłam pomyśleć, że już podobnych albumów z instrukcjami mam w domu co najmniej trzy i niestety to się nie przekłada na ilość zrobionych ostatnimi czasy prac…
dodatkowo odbyłam ostatnio kolejną zresztą rozmowę z D. no cóż, znajomość nam upływa na ciągłym rozmawianiu :-) i też w pierwszym odruchu poleciałam oglądać zawartość onlineowego sklepu ilustris, bo twórczość tylkowskiego darzę dużą sympatią.
i też się skończyło tylko na oglądaniu.
szczerze mówiąc, mimo minimalizmu i zen, tak naprawdę nie zamierzam odmawiać sobie zupełnie takich drobnych przyjemności- i w wolnej chwili zamierzam wybrać kilka pocztówek tylkowskiego, które zamarzy mi się wyhaftować.
w międczasie zaś : to uporządkowanie na zewnątrz jak na razie przemienia się w różne epatowanie.
przede wszystkim – co najważniejsze- mam w końcu możliwość uwolnienia z głowy trochę myśli, trochę planów, i w końcu mam miejsce na przyjrzenie się im.
ze zdumieniem też obserwuję epatowanie choćby tą cytrynową nadzieją, że oto być może i mnie się uda wypuścić nowe liście, rozwinąć po zimie, rozwinąć po pewnej stagnacji.
rozwinąć marzenia, rozwinąć aspiracje, rozwinąć plany w tej nowej wolnej, choć zazielenionej przestrzeni.
* * *
dodam też, że przez chwilę chciałam zostać wpływowym bloggerem.
bo jak cichy może, to czemu nie ja?
jednak w świetle ostatnich zdarzeń : po raz kolejny zaczynam odkrywać plusy tego, że nie mam tv. (choć o tym jeszcze napiszę więcej).
i po raz kolejny myślę sobie- że więcej mądrości jest w milczeniu niż w mowie. w takim milczeniu zupełnym, bez uciekania się do migania, języka migowego.
bo choć mam swoje zdanie na temat ostatnich zdarzeń, zwrotów akcji, czy nawet tego nieszczęsnego wawelu, i choć sądzę, że umiałabym je ubrać w wyważone słowa- naprawdę nie wiem, czy byłoby to słuszne.
myślę, że wystarczająco napisał się taktyczny- i chociaż mam inny punkt wyjściowy, to jednak jego z myślą końcową się poniekąd zgadzam.
jak napisałam wcześniej: nie zamierzam poddawać w żaden sposób ocenie różne wizje państwa polskiego. patriotyzm jest mi pojęciem szczególnie bliskim, i nie ukrywam, że mam taką a nie inną wizję państwa polskiego.
i nie zamierzam twierdzić, że jest to wizja jedynie słuszna- bo mam świadomość, że mną chwilami kieruje zbytni idealizm, że nie umiem wszystkiego przełożyć na kwestie praktyczne.
z drugiej zaś strony: całe te zdarzenie ma dla mnie także wymiar osobisty- bo przyjaciele moich przyjaciół…
w tej chwili daleka jestem od komentowania, od wyrażania swoich poglądów czy racji.
( nie sądzę, żebym te właśnie kwestie kiedykolwiek miała zamiar skomentować).
w tej chwili najbliższa jest mi modlitwa – i za tych, którzy odeszli, i za tych, którzy zostali.
Dzisiaj w nocy przyszło sirocco
2 miesiące temu
4 komentarze :
at: 16 kwietnia 2010 13:40 pisze...
cytrynka ma to do siebie, że gubi liscie okazjonalnie:) tez mam taką, która moja mama wyhodowała z pestki, lubi dość duzo wody:)
a wizję, to prawda, każdy ma własną, jak już sie człek znajdzie na swieczniku to podejrzewam, że ją weryfikuje nieco:)
i jeszcze jedno, robienie zakupów z kartką zakupowa dla mnie sie nijak ma do minimalizmu:) to horror i totalitaryzm:)
at: 16 kwietnia 2010 13:51 pisze...
jak dla mnie: lista zakupów to takie ogarnięcie,
nie zwiedzam jednego sklepu trzy razy podczas jednej wizyty, bo o czymś znowu mi się pod kasą przypomniało.
a drobne przyjemności mam zamiar sobie zrobić w sklepie ilustris ;-)
a totalitaryzm jest w twoich 15dkg wędliny :-)
ja się z kolei nauczyłam, że nie ma sensu robić zapasów, bo i tak wcale te zapasy na dłużej nie starczają- stąd te listy.
at: 16 kwietnia 2010 22:25 pisze...
Skoro cytrynka wyrosła, to radość jest wielka. Wydarzenie niemal jak z przypowieści o drzewie figowym (Łk), widocznie czasem warto dać szansę ;)
Co medytacji ignacjańskiej, jest dostępna z pierwszej ręki, poszukaj o ECCC w Falenicy. Dla ewangelików to może być niejakie zderzenie, tak samo jak dla innych uczestników i chyba gospodarzy(!) także. Ale w końcu minęło paręset lat i wszystko wygląda inaczej, a ze względu na Twoje studia i kontakty może to wypaść całkowicie naturalnie.
at: 16 kwietnia 2010 22:53 pisze...
ha! cytrynka jest znakiem, że zawsze trzeba mieć nadzieję. i dawać szansę ;-)
no ja się na razie przyglądałam metodzie ignacjańskiej.
jak na razie jak dla mnie- kojarzy się z czymś na poziomie decyzyjnym.
chyba mimo wszystko bliżej mi do duchowości karmelitańskiej.
Prześlij komentarz