Content

poniedziałek, 1 marca 2010

t-shirty i ja

tym razem poniekąd technicznie.
poniżej omówię kilka sposób na ozdabianie t-shirtów,
na przekładanie wyznań i fascynacji: na materiał ;-)

bo jak wiadomo, jestem dzieckiem zupełnie innej epoki,
właściwie (nie idealizując) czasem tęsknię za tamtymi czasami- właśnie przez to, że choć było mniej- było więcej.
więcej możliwości, więcej kreacji, więcej sposobów na wyrażenie różnych rzeczy.
i wtedy to dopiero można się było pochwalić swoją unikalnością.

po pierwsze primo

farby akrylowe

farby akrylowe przypadły na wielką fascynację tygryskiem shepherdowskim.
niestety wymagały sporo uwagi i precyzji- z uwagi na swą niespieralność...
i wskazana była próba techniczna, przed wykonaniem.
pomalowany tiszert wystarczyło przeprasować przez gazetę, i już farba zostawała na wieki.

akryli i ogólnie pojętych farb ciąg dalszy
ogromnym krokiem naprzód były szablony:

i nadal połączone z akrylami, oraz z posiadaniem wałka.

na dobrą sprawę: w przypadku akryli szablony niezbędne były w przypadku tworzenia kreacji z napisami.
(jeśli ktoś pamięta dosa i nortona, i turbopascala 5.0, to powiem, że miałam własnoręcznie napisany program, który po wpisaniu dowolnego tekstu, obliczał ilość znaków, i np. zapodawał, ile A jest w pater noster, a ile E, co było dość istotne w przypadku tworzeni jakichś symboli)

plusy szablonów: zdecydowana wygoda. no machnięcie parę razy wałeczkiem przez szablon wielką filozofią nie jest, a zdecydowanie jest o wiele łatwiejsze niż walczenie z akrylami pędzlami, czy patyczkami...

flamastry, niech zatem będą flamastry

tak sobie myślę, że odkryte w wiedniu,
jedna z wielu rzeczy, które sprawiły, że zrobiłam takie wielkie oczy O.O ;-)
stały się przyczynkiem (nie jedynym zresztą) dla którego miejscem moich praktycznie codziennych wycieczek i pielgrzymek był pewien sklep plastyczny nieopodal karslplatzu.
nieopodal mariahilfestrasse, nieopodal comic shopu, nieopodal jonathana...
miejsce, gdzie nabyłam jedną z najdroższych (do dzisiaj) rzeczy posiadanych przeze mnie, wzbudzających nzachwyt napotykanych ludzi, nawet hamerykanów.

plusy: same plusy.
wygoda i precyzja. nareszcie coś na miarę potrzeb.
chociaż nie dających takich efektów łączenia kolorów, czy nie dających efektów pociągnięć pędzla ;-) ale sprawiających że malowanie staje się dziecinnie proste.
etap koncowy: gazeta, żelazko.

dla leniwych

aplikacje.
wbrew pozorom jest ich mnogość w pasmanteriach ogromna.
(w tym także można znaleźć takie, które wystarczy tylko wprasować).

chyba jedyny minus: w 90% motywy dziecięce i kidultowe,
aczkolwiek są sklepy/stoiska z naszywkami nawet poważnymi i dorosłymi.
choćby:



i ostatnia zdobycz na polu techniki tiszertowej

czyli folia.
wystarczy drukarka kolorowa, folia, tiszert, żelazko i jechane.

smart tip: należy pamiętać o drukowaniu w odbiciu lustrzanym ;-)

też na początek polecam dokonanie próby na czymkolwiek, bo różne folie w sposób różnych się zachowują, a niestety nie każdy producent dodaje instrukcję obsługi.
przykład: używałam folii, którą zdejmowało się po wystygnięciu, wtedy wprasowanka była błyszcząca, ściągnięcie gorącej folii kończyło się matem obrazka.
a spotkałam folie, które należało używać właśnie odwrotnie...

podobno folie dzielą się na przeznaczenie do jasnych lub ciemnych materiałów, owszem nie sprawdzałam, bo zazwyczaj korzystam z jasnych koszulek.

dodatkowo: folia nie sprawdza się w przypadku napisów. no chyba, że każdą literę wytniemy z osobna, i jakimś cudem uda nam się ułożyć idealnie prosty napis...
przestrzeń "pomiędzy" obrazkiem/napisem a brzegiem obcięcia- widać...
dlatego, trzeba każdy obrazek wycinać totalnie dokładnie, i po samych brzegach, nie zostawiając żadnych zapasów.
-co jak wiadomo jest abstrakcją w przypadku napisów. no chyba, że się robi napis na innym tle niż biały.

a więc folia, drukarka, żelazko: i gotowe.
i nawet za bardzo nie trzeba się potem przejmować nie wiadomo jakim delikatnym praniem. moje koszulki najzwyczajniej w świecie zupełnie bezlitośnie lądowały i lądują w pralce.

istnieje także technika zwana sitodrukiem
lecz jest to rzecz niedostępna dla zwykłego śmiertelnika.
powód jest prosty: przygotowanie matrycy to koszt ok.150 zeta.
w grę wchodzi sito- tylko w opcji, gdy ktoś zamierza zrobić sobie a powiedzmy ze 200 koszulek identiko simpatiko. ;-)

* * *
oczywiście można skorzystać z usług firm zajmujących się nadrukiem na t-shirtach profesjonalnie.
wtedy możemy sobie zażyczyć dowolnej rzeczy, obrazka, zdjęcia, napisu, co nam się tylko zechce.
minus: odpowiednio wyższa cena, oraz to, że nie ma się satysfakcji ze zrobienia czegoś samodzielnie.
do wszelkich tiszertowych produkcji ja osobiście używałam głównie koszulki outletowe, po prostu gładke basici. wtedy zupełnie bezstresowo można robić co się chce, bez zmartwienia, że oto koszulka za całe 5 pln awansuje nam na ścierkę do kurzu...
wbrew pozorom polecam czasami podglądanie koszów z wyprzedażami tiszertowymi w hipermarketach.
chyba właściwie większość użytkowników jakichkolwiek tiszertów jest w stanie ocenić ich jakość, a ja mam właśnie kilka marketowych, też z kosza za 5 pln, które się bardzo dobrze sprawdziły. i sprawdzają.

* * *
dzisiejszy lajt motyw: jak widać małpka.
z jakiejś okazji tfórczość radosna dla A.

8 komentarze :

Cichy says:
at: 1 marca 2010 15:01 pisze...

Folia to ostatnia zdobycz na polu techniki? Ale przecież prasowanki to wymysł - bo ja wiem? Lat osiemdziesiątych?

Miałem kiedyś jednego T-shirta hand made. Normalnie szczyty lansu:) Ale sam nigdy bym nie zrobił - do tego trzeba mieć talent. A mi tego najwyraźniej brakuje. Więc mogę się skupić na hasłach i zlecać ich druk poważnym firmom:)

Verónica says:
at: 1 marca 2010 15:10 pisze...

@cichy: od czasów folii nie było nic lepszego
- dla przeciętnego usera.
plus dodać trzeba, że obecne folie, a te sprzed 15 lat to niebo a ziemia...
kiedyś chyba była tylko opcja matowa, i potem trzeba było na koszulkę chuchać i dmuchać, prać ręcznie.

teraz: naprasujesz na wszystkim, na dowolnym kolorze- nawet na czarnych tiszertach.

- druk w poważnych firmach to już odpowiednio wysokie koszty.
proponuję spróbowanie z szablonem i np. flamastrami.
szablony liter- plastikowe- dostaniesz w większości sklepów papierniczych.

Verónica says:
at: 1 marca 2010 15:16 pisze...

myślę, że takie szablony plus flamastry są całkiem spoko, nie wymagają nie wiadomo jakich wtajemniczeń ani mistrzostwa.

a dodadzą koszulce uroku i unikalności.

slawkas says:
at: 1 marca 2010 19:03 pisze...

W sprawie przeróbek t-shirtów nie wyszedłem nigdy poza farbowanie. Dwa razy mi się udało! Kilka razy nie. Mój zapał zakończyła pewnego razu katastrofa ekologiczna związana z próbą uzyskania oryginalnej trójbarwnej rasta-koszulki. Łatwiejsza okazała się zmiana ideologii. Kupiłem sobie czarną koszulkę, która mogła oznaczać wszystko. Po prostu kupiłem...
Nie wiedziałem, że jesteś dzieckiem zupełnie innej epoki. Teraz już wiem, bo napisałaś. Ale chodzi o epokę polityczną czy technologiczną? ;p

Verónica says:
at: 1 marca 2010 19:23 pisze...

@sławkas
no tak, w zależności od potrzeb czerń jest nową szarością, albo nowym brązem i faktycznie wyraża wszystko :-)

owszem, jestem dzieckiem innej epoki politycznej: co widać po tym, że nie było żadnych innych wersji koszulek, jak twórczość własna.
innej epoki technicznej: bo wspominałam o nortonie, o dosie i turbopascalu 5.0.
wtedy się o win 3.11 niewielu osobom śniło.

@cichy wodzisz mnie na pokuszenie i manowce.
teraz doszłam do wniosku, że faktyczni krzywiki i szablony liter, oraz flamastry muszę sobie przy okazji kupić...

Cichy says:
at: 1 marca 2010 23:40 pisze...

Mówcie mi "Kusiciel" - fajna ksywa:)

Jeden ze sklepów miał hasło "Black is new pink". Moi osobiści faworyci:)

To mówisz, że można się z Tobą dogadać w kwestii wykonania koszulki dla mnie?:) Albo inaczej - ogłoś na blogu konkurs, a nagrodą będzie koszulka hand - made:)

Verónica says:
at: 2 marca 2010 09:08 pisze...

@cichy bo kwestię wykorzystania gotowych szablonów/krzywików z literami wymyśliłam wczoraj.
w połączeniu z flamastrami: idealne rozwiązanie dla laików.

powiedz, co chcesz mieć, a zobaczymy co się da zrobić po znajomości ;-)

Cichy says:
at: 2 marca 2010 10:32 pisze...

Zrób konkurs, ja Ci to mówię. Fajnie będzie:) Trochę musisz zainwestować, ale może warto? Sam się zastanawiam nad konkursem u siebie, ale nie wiem, o co i jakie dać zadanie:)

Prześlij komentarz

Blog Archive

O mnie

Moje zdjęcie
po prostu: blondynka. wierzy, że zihuatanejo istnieje naprawdę. wierny wyznawca moleskine'a.