Content

piątek, 19 marca 2010

mini zen


ostatnio jakoś tak minimalnie pod wieloma względami zrobiło się w moim życiu.

choćby jakoś tak niechcący ten minimalizm dopadł mnie, i wspólne kawy z tg.

generalnie: dla mnie minimalizm, to taki trochę stan umysłu.
i podejście do wielu rzeczy pod kątem swobody.

ostatnio poczytałam sobie trochę na ten temat i tak sobie myślę, że jest jak ze wszystkim.
minimalizm to tylko narzędzie: są tacy, którzy tym narzędziem tylko popsują wszystko, ja mam cichą nadzieję, że zaliczam się do tych, którzy z tego narzędzia skorzystają z pożytkiem.

mówiłam już o odniesieniu moim prywatnym minimalizmu- do ascezy.
aczkolwiek mnie jest daleko do ekstremum.
pisałam niedawno, że niestety u mnie ostatnimi czasy noce ciemne są, z uwagi na popsucie lamp z ikei w ostatnim czasie niechcący przy wybitnym współudziale elki udało nam się popsuć mój dotychczasowy stolik herbaciano/komputerowo/podręczny.

i tak siedziałam ostatnie dwa dni i zastanawiałam się co dalej.
co ma być tym moim podręcznym narzędziem, jak ja chcę tym narzędziem się posłużyć.
przyznaję: podoba mi się ta zasada pełna zen: OITO= one in two out.
w sensie: że jak wnoszę jedną rzecz do domu, to 2 muszę wynieść.

tylko, że ja nie chcę podporządkować swojego życia, świata jakimś wydumanym zasadom.
minimalizm jest dla mnie ćwiczeniem charakteru i siły woli.
także przełożeniem myśli i marzeń na rzeczy widzialne.
mój minimalizm musi być pełen kolorów, pasji, pełen życia.
musi więcej wyrażać, a nie być jakimś takim tylko dogorywającym czymś.

i choć podoba mi się to OITO: to jednak oddaniu ulegnie tylko ta taca ale przede wszystkim dlatego, że nie ma dla niej miejsca w moim świecie.
być może kiedyś znajdzie się miejsce dla nowej, ale to już będzie nowa obietnica, nowe spotkanie, i nie może mieć miejsca przy tych dawnych wibracjach.

wiem, że na razie uczyniłam tak naprawdę tylko kroczek mały- w porównaniu do tego, co robią mnisi w tyńcu, bo ja jak na razie zrezygnowałam z rzeczy zbędnych.
nadal jest jeszcze sporo tych, które w chwili obecnej ważne mi się wydają, ale to zostawiam sobie na zaś.

paradoksalnie: pierwszą moją myślą po opróżnieniu półek było to, że oto mam teraz tyle miejsca, że teraz mogę na spokojnie zabrać się za...

i w pierwszej chwili: pomyślałam o zbieractwie.
no po prostu błędne koło :-)

bo kiedyś marzyłam, że jak już będę duża, i nie ważne czy będę miała miejsce, to i tak będę mieć kolekcję plakatów moich ulubionych filmów. że oto będę miała taki stojak przy ścianie i co jakiś czas na zmianę inny plakat sobie zawieszę.
bo kiedyś marzyłam, że będę mieć kolekcję swoich ulubionych filmów, taką filmotekę starego kina, i różnych innych kinematograficznych zachwytów.
bo kiedyś marzyłam tez o obłędnej kolekcji płyt z muzyką.

a dzisiaj:
- przyznam się po cichu, że jeszcze co jakiś czas mnie plakaty kuszą (ale w chwili obecnej tak naprawdę nie mam ich więcej jak może 5-6 i akurat żaden nie jest filmowy
- kolekcja filmowa jest naprawdę ciekawym pomysłem, ale przecież te filmy o których myślę, już w większości widziałam.
a ostatnio wszedł mi do głowy- król olch- po którego i tak teraz nie sięgnę, bo jest to seans, który się może odbyć tylko z tg.
- a co do muzyki... kiedyś na listę swoich wad wpisałam, że nie mam 1000 płyt z muzyką. bo wtedy było dla mnie ważne: nieważne jak, byle mieć.
stąd była u mnie skrzynia pełna różnych cake'ów.
w tej chwili nie wiem czy mam nawet 200 płyt z muzyką. ale wszystkie oryginalne.
a nawet 5cd-boxu kasi kowalskiej nie wyjęłam jeszcze z folii.
bo tak naprawdę odkryłam, że choć ważne są muzyczne fascynacje, to nie muszę mieć tego wszystkiego na wszelki wypadek, na niewiadomo jakie zaś.
wiem co lubię, wiem jakie dźwięki w jaki nastrój i ton wprowadzają, wiem co mi czasem w głowie gra, co się w uszach słyszy.
i wiem, że w razie potrzeby, w razie mocnej inspiracji chwilą, i potrzebą takiej a nie innej muzyki pełnej instrumentów i głosów: to mogę w takiej chwili po prostu pójść i konkretną rzecz kupić.

i taki ma być mój minimalizm.
ze swobodą wyboru, z wolnością myśli,
z kolorami, z zielonym babusem na parapecie, i w pomarańczowych trampkach.
z pięknem w prostocie myśli, zdarzeń, marzeń i oczekiwań.
ufam, że także z delikatnością w czynach.

* * *
i zupełnie nie minimalistycznie i nie zen najprawdopodobniej już jutro udam się do ikei.
i być może nawet kupię sobie stolik podręczny w kolorze czerwonym, zamiast dotychczasowej brzozy.
i kupię sobie także nową lampę stojącą, bo ja potrzebuję światła w swoim codziennym świecie,

a minimalizmu za próg swojej kuchni nie wpuszczę
(choć o tym dlaczego napiszę innym razem) ot co!

5 komentarze :

slawkas says:
at: 19 marca 2010 23:04 pisze...

Minimalizm jest tylko odpowiedzią na rozpasaną konsumpcję. Rozpasaną. Żeby żyć, trzeba konsumować, a żyć trzeba normalnie. Dlatego stół musi być i światło wieczorem. Nawet laptok jest konieczny - żeby o minimalizmie usłyszeć i pogadać. Bo do minimalizmu też jest potrzebne podejście minimalistyczne. Inaczej zen się zepsuje.

Verónica says:
at: 19 marca 2010 23:12 pisze...

minimalizm jest też odpowiedzią na zbyt ambicjonalne podchodzenie do wielu kwestii.
choćby przekładania pomysłów na stan realny.
dzisiaj nie wyobrażam sobie siebie w wersji: że posiadam 100 płyt z muzyką.
a kiedyś to był ten nienormalny, wydumany cel ;-)

minimalizm zmusza do większego myślenia ;-)

Cichy says:
at: 20 marca 2010 00:34 pisze...

Zbieractwo nie kłóci się z minimalizmem. Zbieractwo to realizowanie marzeń z dzieciństwa - plus jakaś dziwna tendencja, która objawia się u każdego. Jedni zbierają książki, inni płyty, jeszcze inni kabelki czy śrubki, albo zwierzęta domowe. Bywa. Ale można zbierać i mieć gustowny minimalizm dokoła.

No, może nie w przypadku tych zwierząt:)

Verónica says:
at: 20 marca 2010 10:14 pisze...

ja zaliczam się do zbieraczy książek.
- mam półkę komentarzy i podręczników do prawa, mam nawet kodeks benedykta 15.
- mam półkę arcydzieł kultury antycznej( w ilości sztuk 80)
- mam półkę z serią jakichś babskich książek
- mam półkę z ulubionymi książkami, które zbieram w różnych językach i narzeczach. (na ten przykład choćby francuskie skrzaty)

a jednak uważam, że gdzieś ten całokształt jest bliski właśnie idei minimalizmu.
bo nie ma rzeczy wybitnie zbędnych, czy nadprogramowych.

można by komentować, że 80 książek minimalnych nie jest.
ale one tworzą wg mnie wybitnie harmonijną całość- bez nich jakoś by tak pusto było.

Migi says:
at: 20 marca 2010 14:35 pisze...

Po prostu zazdroszczę. Ja się wprost uginam pod ciężarem wyzbieranych rzeczy. Książki nie-do-ruszenia (oddania bibliotece chociażby)... ciuchy nie-do-ruszenia (bo głowa pełna pachworków chociażby)... Zaduszam moją życiową przestrzeń i tęsknię za wolnością, którą wyczytuję u Ciebie niniejszym... zazdroszczę...

Prześlij komentarz

Blog Archive

O mnie

Moje zdjęcie
po prostu: blondynka. wierzy, że zihuatanejo istnieje naprawdę. wierny wyznawca moleskine'a.