Content

wtorek, 21 lutego 2017

radość sprzątania


nie od dziś wiadomo, że lubię porządek i poukładnie.
i lubię listy excelowe, lody pistacjowe też lubię ;-)

oraz jak powszechnie wiadomo- staram się być wiernym wyznawcą minimalizmu, chociaż z różnym skutkiem.
bo są rzeczy, które kolekcjonuję- i nie wyobrażam sobie, że mogłam dojść do etapu gdzie mam tylko 100things,
ale lajk 100things W OGÓLE.
w moim przypadku- ta taka mityczna granica- jest zdecydowanie nieosiągalna, co nie znaczy, że nie staram się wyznaczać sobie różnych innych granic.

prawie dwa lata temu- mimo początkowego niedowierzania, że eeee, co może być odkrywczego w sprzątaniu sięgnęłam
po magię sprzątania marie kondo.
i nadal- uważam ustawianie rzeczy w pionie za super odkrycie.
do dzisiaj czasem się zastanawiam, czemu na to wcześniej nie wpadłam. i od tamtej pory z zapałem większość rzeczy układam zgodnie z tamtymi zasadami, za wyjątkiem jednej półki gdzie są trzymane rzeczy letnio/zimowe,
bo wiadomo, że zimą w letnich rzeczach chodzić nie będę, i tutaj nie potrzebuję jakiejś wielkiej przejrzystości czy dostępności tych przedmiotów.

przyznaję, że na pewnym etapie- miałam fazę kiedy uważałam, że nie powinnam przywiązywać się do rzeczy, bo przecież minimaliście nie wypada. bo przecież minimalista powinien być gotowy w każdej chwili zrezygnować z jakiegoś przedmiotu i lekką ręką przekazać go dalej.

i gdy pojawiła się w księgarniach kolejna książka marie kondo- to byłam przekonana, że po nią nie sięgnę, pobieżne przewertowanie kilku stron jakoś tak też mnie nie zachęcało.
myślałam sobie- układam rzeczy w pionie, udaje mi się od czasu do czasu oddawać różne przedmioty, cóż odkrywczego może być w kolejnej książce na ten sam temat?
a jednak- tak się złożyło, że tokimeki wylądowała u mnie.

po jej przeczytaniu zrozumiałam- że trochę w tym tańcu z minimalizmem pogubiłam kroki,­ bo wiedząc, że 100things nie jest dla mnie- wyznaczyłam sobie inne granice.
jedną z nich było założenie- że nie będę się przywiązywać do rzeczy, żeby w każdej chwili móc ją przekazać dalej.
a jedną z głównych zasad podanych w tokimeki- która tak naprawdę teraz do mnie dotarła- była taka, że tak naprawdę nie jest ważne, czy to jest 100things, czy 200things, najważniejsze, żeby to były rzeczy, które w jakiś sposób nas cieszą,
są dla nas wyznacznikiem jakiejś radości.
przecież tak naprawdę-można mieć nawet ulubione skarpetki, które nosiłoby się na okrągło, a można mieć i takie, które spełniają swoją funkcję skarpetkową :-) i nic poza tym.

nadal są rzeczy, które znajdują się u mnie w kategorii "nigdy cię nie oddam", ale praktycznie została zlikwidowana półka
z rzeczami do zastanowienia się.
po przeczytaniu tokimeki- zrozumiałam, że z jakichś bliżej nieokreślonych powodów- nie lubię tych rzeczy, mimo tego, że są ładne, są "z mojej bajki", a jednak brakuje im tego CZEGOŚ.
to, że tak długo je trzymałam- podyktowane było myśleniem, że może kiedyś się z tymi rzeczami "przeproszę", jakoś przekonam, i że tak naprawdę czeka nas przyszłość, że za którymś spojrzeniem je polubię ;-)

to też mnie czasem blokowało- bo zawsze z tyłu głowy była myśl, że nie powinnam kupować takiej czy takiej nowej rzeczy, bo przecież coś w tym stylu już w szafie wisi.
to, że nienoszone, było w danej chwili kwestią drugorzędną- po prostu sztuka to sztuka.

zrozumiałam też, że czasami przejawy zmęczenia, czy przekonania o tym, że mam za dużo rzeczy, czy takiego ogólnego przesilenia, brało się właśnie stąd- że patrzyłam na niektóre przedmioty- właśnie przedmiotowo, starając się nie myśleć, jakie emocje się z nimi wiążą.
a jednak- te emocje są bardzo wazne!
bo okazuje się, że można czerpać radość z posiadania- i nieważna jest ilość, ani jakość w sensie materiałowym, ważna też jest jakość w sensie emocjonalnym/skojarzeniowym.

i zaskakujące- jak ten weekend z tokimeki mnie zmienił.
bo jak lubię sprzątanie- to ostatnio sama myśl o sprzątaniu trochę była zniechęcająca. widząc swoje excelowe listy, zapisany stan posiadania- myślałam sobie, że przecież mam tak mało rzeczy, że wydaje mi się, że wszystkie są konieczne
i potrzebne, a jednocześnie- miałam wrażenie, że jest ich za dużo. tylko- nie umiałam znaleźć do nich klucza- według którego powinnam zmierzyć i zważyć ich wartość.

ten i inne klucze- znalazłam własnie w tokimeki.

4 komentarze :

Anonimowy
at: 21 lutego 2017 14:36 pisze...

Ja do minimalizmu trafiłem przez buddyzm i generalnie filozofię wchodu - i mam (chyba) podobne przemyślenia: nie chodzi o posiadanie konkretnie xxx rzeczy, ale o umiejętność puszczenia każdej z posiadanych rzeczy wolno w odpowiednim momencie. I o umiejętność wsłuchania się w siebie, aby wiedzieć kiedy ten moment jest.

Biurowa says:
at: 21 lutego 2017 18:15 pisze...

Hm, osobiście wolę książki z poradami bardziej technicznymi, a nie przekazem filozoficznym, chociaż pierwszą część z tej serii jakoś zmęczyłam,...
Drugiej jednak nie zamierzam ruszać.

Chociaż technikę pionowego przechowywania cenię i poradę autorki w tej materii uważam za wartościową, bo jest to metoda bardzo techniczna i praktyczna, bez nawiązania do filozofii i kłaniania się domowemu mirowi (pewnie wiesz, co co mi chodzi)

oh, wait! says:
at: 22 lutego 2017 12:16 pisze...

@biurowa
tak, wiem o czym mówisz.
nie przyjmuję wszystkich typowo japońskich odniesień konmari.

i tak, dużo rzeczy w tej książce jest przeniesionych z "magii sprzątania".
dlatego też- długo zastanawiałam się, czy jest sens czytać także "tokimeki".
- w moim przekonaniu ta jest bardziej praktyczna, pierwszą część można sobie spokojnie odpuścić.

układanie w pionie- jest prze-mega-genialne!

oh, wait! says:
at: 22 lutego 2017 12:19 pisze...

@anonimowy
tak, moment puszczenia rzeczy wolno jest ważny.

ważne jest też uświadomienie sobie- że to nie jest złe przywiązywać się do rzeczy, że z przedmiotami, których używamy na co dzień też mogą być związane różne emocje.

Prześlij komentarz

Blog Archive

O mnie

Moje zdjęcie
po prostu: blondynka. wierzy, że zihuatanejo istnieje naprawdę. wierny wyznawca moleskine'a.