po ostatniej wyciecze do zoo, chyba jeszcze bardziej polubiłam te urocze misie,
które w prawdziwym życiu są leniwcami ;-)
i nie tylko dlatego, że mają pozwolenie na piśmie, że nie muszą się nigdzie spieszyć.
myślę, że chodzi głównie o to, żeby pewne rzeczy robić po prostu w swoim tempie.
i choć jakoś zabrakło mi motywacji i zorganizowania się na podsumowanie ubiegłego roku w ilościach przeczytanych książek,
czy obejrzanych filmów, to jednak ubiegły rok był dla mnie lekcją wielu rzeczy.
przede wszystkim- właśnie lekcją tego, żeby wszystko robić wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi,
i w takim tempie jaki nam odpowiada.
obiecuję sobie, że nie dam się drugi raz namówić na taki maraton, na taką przebieżkę jaka nam wyszła zamiast spacerowej wenecji.
a przecież zawsze byłam zdania, że spokojniej znaczy lepiej- a mimo wszystko dałam się jakoś wkręcić w takie zwariowane tempo.
lubię jana 23 nie od dziś, a przez ostatni rok, jak wyrzut- leżały na parapecie dzienniki duszy,
bo ciągle jakoś brakowało mi czasu na tę lekturę.
a sięgnęłam po nie dopiero teraz- jakiś rok po zakupie, i nie zamierzam przeczytać całości za jednym podejściem,
czytam fragtmenty, analizuję, przetwarzam, przekładam na swój język i dopiero wtedy sięgam po kolejny fragment.
i zupełnie nie przejmuję się tym, ile taka lektura zajmie mi czasu.
bo to jest mój czas- i zamierzam najzwyczajniej
w świecie zarządzać nim według własnego widzimisię.
praktycznie bezboleśnie przeszłam obok zimowych wyprzedaży,
nie ulegałam chwilowym zachwytom i nie odkładałam na bok praktyczności.
światła i blaski neonów sklepowych nie zamieniły się jak onegdaj w miraże złudzeń, że koniecznie muszę mieć nową sukienkę, pięć koszulek albo, że ta parka wisząca na wieszaku w sklepie jest w ładniejszym odcieniu beżu i jest bardziej parkowa od tej, która wisi
w mojej szafie.
albo, że kolejna błyskotka jest bardziej błyszcząca czy bardziej olśniewająca od tej już posiadanej przeze mnie.
nie mierzę się teraz już z innymi, nie licytuję, bo każdy ma swoją własną drogę, swoje własne wyobrażenie,
i swój złoty środek. bowiem u mnie ten środek wyznaczają choćby dwa zestawy kredek i komplet ołówków.
ale to nie jest też tak, że nie podejmuję rękawicy wyzwań.
początkowo przymierzałam się do
wyzwania minimalistki by simplicite,
jednak- doszłam do wniosku, że ja ten punkt, punkt odniesienia, ten zakręt- dawno zostawiłam za sobą.
co prawda- przyznaję, że jeszcze jakieś 2-3 miesiące temu miałam w planach np. kupienie pojemnika na magazyny,
jednak stwierdziłam, że nie będę do tych już przeczytanych rzeczy wracać, i zwyczajnie awansowały na makulaturę.
facebooka umiem wyłączyć na dowolny okres zupełnie bezboleśnie.
z telewizorem nie mam żadnych problemów, najzwyczajniej w świecie przez jego brak, buty mam w porządeczku
i pilnuję swoich kiecek ;-)
a inne punkty z listy- realizuję cyklicznie, w zależności od potrzeby chwili- regularnie porządkuję skrzynkę mailową, czy półkę z książkami.
last but not least- ostatnie kilka miesięcy upłynęły mi pod hasłem pewnych spraw prywatnych- ich ogarniania
i uporządkowania.
i mierzenia się z nimi na różne sposoby.
i tutaj też- po tych kilku miesiącach doszłam w końcu do wniosku- że najmniej mi zależy na wyobrażeniu innych, co powinnam zrobić,
że najważniejsze w moich decyzjach jest to, żeby były moje, bo to ja mam się z nimi dobrze czuć,
ja je zabieram ze sobą w kieszeni wewnętrznej w podróż przez życie.
i choć trochę poniekąd wiąże się to z wyznawaniem św. rezygnacji- dla mnie tak naprawdę oznacza wielką wolność
i właśnie taką dojrzałość osboistą- życia zgodnie z własnymi przekonaniami i wartościami.
0 komentarze :
Prześlij komentarz