to nie jest film, w którym wolność wybucha feerią barw.
to jest film o tym, że wolność niekiedy miewa słodko- szary smak.
jak tutaj- film utrzymany w stonowanej tonacji barw.
ale stonowane są tylko barwy, a nie emocje,
historie czy zdarzenia.
film o tym, że czasem można urodzić się po dobrej stronie granicy,
a i tak mówić złym językiem, czy być po prostu wrogiem.
film zupełnie inny od
ciemności hollandtutaj- cudów nie ma.
tutaj- jest sama proza życia.
proza powojennego życia, oswajania się na nowo z wolnością,
a także z tożsamością narodową,
z oceną drugiego człowieka, z na nowo ustalaniem jakie rzeczy są ważne.
o tym, że wolność czasem niesie trudniejsze wybory niż sama walka.
ale i w tej prozie jest i poezja.
choćby w chwilach, gdy róża i tadeusz po prostu ze sobą są.
siedzą obok siebie na ławce przed domem.
nie powiem, jak się film kończy,
czy jaką siłą charakteru musiał wykazać się tadeusz,
a jak swoje postrzeganie świata musiała przewartościować jadwiga.
czy, że pastor (edward linde-lubaszenko) był człowiekiem naprawdę pięknej wiary,
bo - pewnych rzeczy nie da się tak po prostu opowiedzieć.
myślę sobie, że ten film zostanie w mej pamięci na dłużej.
bo róża jak to róża- zachwyca pięknem,
ale ma też i kolce, które zostawiają w nas ślad.
3 komentarze :
at: 8 lutego 2012 17:40 pisze...
Nie miałam okazji, ale chyba muszę ją stworzyć :)
at: 8 lutego 2012 22:00 pisze...
Smarzowskiego oglądałem "Dom zły" - dobry film, ale ciężki... Więc na "Różę" chyba nie pójdę. Nie ten klimat.
at: 9 lutego 2012 08:41 pisze...
@cichy
widziałam dom zły.
przypominał mi pewien teatr tv sprzed lat.
róża jest inna- ale nadal to smarzowski.
Prześlij komentarz