nie umiałabym powiedzieć co daje mi szczęście,
nawet mimo tego, że radość jest w moim życiu rzeczą główną.
nawet gdy parafrazując stachurę powiedziałabym, że mojej radości bóg, nie odebrał mi.
nawet w chwilach pełnych różnych czereśni
i kwintesencji słów i zdarzeń
- nie wiem czy umiałabym powiedzieć co tak naprawdę składa się na ten niepowtarzalny mix.
* * *
w świetle kroków na drodze minimalizmu
- jest w sumie niewiele aspektów metod wychowawczych moich rodziców, których do dzisiaj nie rozumiem.
jedną z nich było- radykalne ograniczanie nam stanu posiadania rzeczy tzw. markowych.
myślę, że to nie do końca było właściwe- bo w naszych oczach te rzeczy urosły do nie wiadomo jakich rozmiarów cudów i złotogłowów.
myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby pokazanie nam od czasu do czasu, że rzeczy mają inny wymiar wartości i znaczenia.
z innej zaś strony- inne ich nauki do dzisiaj zachwycają mnie mądrością i rozwagą.
a ja dokonuję kolejnych prób poukładania sobie swojego minimalizmu.
i tak, zdecydowałam się oddać pulower z kubusiem puchatkiem.
ale nadal jestem w posiadaniu hepi tishirta.
a ja ku swojemu zaskoczeniu odkrywam w sobie coraz większy spokój i cierpliwość.
taką intencjonalną,
bez ciągłego upominania siebie, że cierpliwości należy się liczyć.
* * *
hepi tishirt, wieki temu ( a co najmniej 2 lata)sale w c&a
Dzisiaj w nocy przyszło sirocco
2 miesiące temu
5 komentarze :
at: 11 maja 2010 08:33 pisze...
Z drugiej strony nie możesz mieć pewności, czy dotarła by do Ciebie idea minimalizmu, gdyby rodzice nie pokazali Tobie, że da się przeżyć bez rzeczy markowych :)
at: 11 maja 2010 08:59 pisze...
z drugiej zaś strony sama do tego doszłam.
ich lekcja sprawiła- że długo trwało zanim sama się przekonałam.
uważam, że byłoby lepiej, gdyby raz czy dwa złamali tę zasadę- wtedy te rzeczy nie miały by posmaku nie wiadomo jakiej wyjątkowości.
a tak- w naszej wyobraźni urosły do kosmicznie wielkich cudowności.
at: 11 maja 2010 10:11 pisze...
jednego jestem pewna - źródłem mojej radości jest spokój :)
at: 16 maja 2010 17:22 pisze...
A może to Różowa jest? W sumie nieważne. Cudo i tyle.
at: 16 maja 2010 17:22 pisze...
Weronika, zgadzam się z Tobą, bo chyba doświadczenia mam podobne. Szybciej bym to zrozumiała, gdyby rzeczy markowe nie były "tabu". Jedną sprawą były ograniczenia finansowe, ale z drugiej strony te rzeczy nabrały w moich oczach rangi tej właśnie cudowności, o której piszesz. Cóż, trudno teraz to roztrząsać.
Natomiast ten Różowy jest bossskim przystojniakiem :)
Prześlij komentarz