Content

środa, 7 kwietnia 2010

dalsze potyczki i przeboje na drodze zen

w dalszym ciągu pochylam się nad kwestią zen.
cały czas uczę się swojej drogi minimalizmu.

chociaż ostatnio dochodzę do wniosku, że coraz więcej rzeczy wspiera mój minimalizm ;-)
choćby allegro- bo namiętnie od kilku tygodni wywala mnie na minutę przed końcem aukcji,
a także o dziwo c&a: bo oczywiście nagle się okazało, że nigdzie nie ma MOJEJ czerwonej kurteczki.

cały czas uczę się zasady OITO ( one-in-two-out).
czasami nawet to out nie wiąże się z żadnym in.


myślę, że to jest dla mnie kolejna lekcja nowego spojrzenia na wiele rzeczy:
cały czas staram się uważnie i na spokojnie rozważać: co ważne jest, a co mi się tylko takim wydaje.

co prawda miewam chwile słabości: jak z przybyciem ostatniej ulotki z yvesrochera i rurzową torbą ;-)
ale jednocześnie odkryłam nowy zapach z serii ogrody świata: tym razem jest to meksykańska cytryna- czyli coraz bliżej mi do zihuatanejo ;-)
ale to chyba też oznacza, że nastąpi powiew świeżości, i odłożę dotychczasową miętową pasję zupełnie na bok.
zresztą: czas już ku temu chyba najwyższy.

z męskich i minimalnych decyzji:
ostatnio się okazało, że nie ma u mnie w domu ani grama zielonej herbaty.
ani drobinki.
ale ale: postanowiłam poczekać i najpierw wykończyć wszystkie pozostałości pickwickowe,
a dopiero potem oddam się zielonej zadumie i zrobię sobie zielono w kubku.
właściwie: zielono-pigwowo.


ostatnio dużo było o różnych ekstremalnych rzeczach: choćby tu i tu.
i tak sobie myślałam, że jestem tak daleko od delikatności.
że tak daleko mi i zupełnie nie po drodze do bycia jakąś ostoją, do podejścia z łagodnością, choćby w ciepłym przekazywaniu wieści jakim ostatnio wykazała się migi przy naszym spotkaniu.
nie wiem, czy umiałabym aż tak jasno spojrzeć na historię związaną z XAJ.

ale z zaskoczeniem odkrywam, że choć nawet nie w głowie mi staranie się o osiągnięcie poziomu tysiąca płyt z muzyką, to jednak regularnie coś nowego ląduje na mojej półce.
(nie muszę chyba dodawać, że zafoliowane, z wszystkimi homologacjami ;-) bo to już jest aspekt wyznaniowy)
fakt, trafił na półkę i długo oczekiwany johnny cash a także słynny soykowy box.
i choć nadal nie obraziłabym się, gdybym dostała dyskografię sweet noise ;-)
to jednak rzeczy, które ostatnio wybieram cechuje łagodność.

myślę sobie i taką mam nadzieję,
że co z uszu, to i do głowy mi także trafi.
i gdy tak sobie tą wolną przestrzeń wypełnię łagodnością dźwięków-
- to z czasem ta łagodność przeniknie mi przez skórę, wniknie we mnie.
zatrzyma nieuczesanie i niepokorność myśli.

jak widać: zen na całego.

* * *
najnowsza łagodność dźwięków w postaci czekoladowej płyty:

maria joão & mário laginha i’ve grown accustomed to his face (i youtubowy teledysk)
cena regularna: 54,99
sale: 11,99

1 komentarze :

Ola says:
at: 7 kwietnia 2010 21:00 pisze...

aaaa o ten Sweet Noise chodzi o jakąś konkretną płytę? ]:>

Prześlij komentarz

Blog Archive

O mnie

Moje zdjęcie
po prostu: blondynka. wierzy, że zihuatanejo istnieje naprawdę. wierny wyznawca moleskine'a.