spodobało mi się to określenie na wiki o kanoniczności księgi przemian, bo jak wiadomo, ja, jako kanonista z zamiłowania... :-)
na kanoniczność składa się forma i treść.
w przypadku księgi przemian- treścią była sama co zaskakujące: treść księgi,
formą właśnie nieszczęsne łodygi krwawnika.
w pierwszej mojej księdze- było bardzo ciekawe i dokładne wprowadzenie, plus dłuuuugi opis formy patyczków- jak przycięte, jak liczyć, jak rzucać, jak przechowywać itd, itd..
w moim podejściu do księgo nic się od lat nie zmieniło.
od początku to był dla mnie przede wszystkim traktat filozoficzny z bardzo interesującym kontekstem właśnie formy.
podobało i podoba mi się wyobrażenie takiego mnicha, który spędza lata na poszukiwaniu idealnych łodyżek, na przycinaniu, na rzucaniu, na uczenie się liczenia...
jak dla mnie: to całej historii związanej z i-ching dodaje tylko uroku.
ja w bardzo krótkim czasie po spotkaniu się z i-chingiem dostałam swój pierwszy kodeks prawa kanonicznego- i tego prawa, tej księgi jestem wiernym wyznawcą ;-)
a co do współczesnego traktowania i-ching jako jakieś niewiadomo co:
myślę, że przede wszystkim trzeba uwagi, i rozwagi. i także szerszego spojrzenia z dystansem na całość- w przypadku księgi przemian- w kontekście historycznym.
nie przestanę lubić prosiaczka, tylko dlatego, że ktoś w prosiaku widzi jakieś tao i jakieś wewnętrzne te moce.
nie wywalę nagle całej kolekcji arcydzieł kultury antycznej (w ilości sztuk 82), tylko dlatego, że grecy mieli świątynie poświęcone wielu bogom a nie tylko jednemu.
jednakowoż: nie zacznę wróżyć sobie z fusów, choćby tylko dlatego, że zazwyczaj pijam kawę rozpuszczalną ;-)
nie poszukuję w życiu równowagi feng shui, nie szukam zen, Zen, czy nawet nirwany.
staram się uważać na to co robię, jaką mądrość wybieram.
staram się przechodzić przez ulicę tylko na czerwonym świetle, i nie kupować jakiś entnicznych gażetów- bo nie wiem, czy tam przypadkiem nie jest napisane w jakimś tradycyjnym chińskim: przeklinam cię boże na wieczne czasy.
ale na mojej półce stoi i koran i wyznania augustyna.
choć niestety: ja sama ulegam wpływom i sugestiom.
do sun tzu przymierzałam się dobre trzy lata, i ciągle mi było nie po drodze.
bo jakoś nie teges wg mnie było niby sun tzu- a po różnych empikach takie oto sun wynalazki, i masę masę innych.
przyznaję, że nie umiałam oddzielić tej masówki, wpychającej sun tzu w biznes, marketing, giełdę i nawet miłość(!) od kontekstu historycznego- który jest istotą prawdziwego sun tzu.
na szczęście, w wyniku wielu zdarzeń z historii najnowszej, niechcący zostałam do sun tzu zmobilizowana, i nagle się okazało, że sun tzu bardzo, ale to bardzo chcę przeczytać.
doskonale też co poniektórzy wiedzą: że ostatnimi czasy odkrywam świat dysku, w kolorze oktarynowym, blask fantastyczny i wnętrze pachnące lawendą skrzyni z myślącej gruszy, co posiada tysiąc nóg i krzywe oko.
czyli odkrywam pratchetta- przed którym broniłam się jakieś 5 lat, bo twierdzilam, że never ever nie dotknę niczego z półki fantastycznej.
* * *
- oczka- oczywiście łodyg krwawnika, bo w zależności od przycięcia z oczkiem lub bez, miały inną wartość
- krzywe nogi- oczywiście mnichów, bądźmy szczerzy, gdyby mieli proste nogi, to by nie bawili się w liczenie do pięćdziesięciu patyczków, tylko grali w dwa ognie...
- łodygi- łodygi krwawnika, niezbędnik do formy (kanonicznej) w i-ching.
Dzisiaj w nocy przyszło sirocco
2 miesiące temu
9 komentarze :
at: 7 marca 2010 23:25 pisze...
Zaskakujące stwierdzenie wyszło Ci o tym, że treścią Księgi przemian jest sama jej treść... Czy nie w tym podobieństwa do Pisma?
I odniesienie do czegoś, czego tu nie ma explicite, ale chyba było w poprzednim wpisie. A co, jeśli I Cing to nie jest magią? Jeśli to jest forma badania rzeczywistości, tak jak magią nie jest np. termometr?
at: 7 marca 2010 23:40 pisze...
@slawkas:
treścią księgi jest jej treść w odniesieniu do kanoniczności tao.
żeby coś było kanoniczne musi miec formę i treść: formą tutaj są patyczki, treścią księga.
i-ching nie był dla mnie nigdy magią.
tylko księgo o tym JAK kiedyś badano rzeczywistość, jak szukano odpowiedzi na pytanie o istnienie, przyczynę czy sens.
at: 8 marca 2010 10:21 pisze...
Tak jak mam nadzieję, że przechodzisz jednak ZAWSZE na ZIELONYM świetle (bo inaczej nie miałabym szansy Cię poznać - ale tu się oczywiście czepiam), tak mam nadzieję, że odkryjesz, że nie potrzebujesz liczenia oczek. Zupełnie.
at: 8 marca 2010 10:41 pisze...
@migi, księgę znam dobre ponad 10 lat ;-)
i nigdy mnie nie interesowało liczenie oczek
(poza tymi,które ktoś puszcza do mnie ;-)
oczka miały i mają dla mnie wymiar pewnego uroku ;-)
za to: jestem wiernym wyznawcą zupełnie innej księgi.
at: 8 marca 2010 12:02 pisze...
Pamiętam czasy, kiedy i-ching wyznaczał cele i środki w moim pustym życiu. Nie pamiętam już zasady wyczytywania treści z treści... pamiętam, że można się było zapatrzeć, zasłuchać i dać ponieść, bo nie było niczego innego.
Inna Księga daje życie. Tamta tylko wskazuje na życie.
at: 8 marca 2010 12:37 pisze...
@migi to ja innych czasów u siebie nie pamiętam.
pamiętam, że pomyliłam ją z molekularnymi podłożami biologii.
i pamiętam, że mam do niej sentyment przez sokratesa i flet.
inna księga mnie bardziej porwała i trzyma ;-)
at: 8 marca 2010 12:48 pisze...
... i nie puszczaj!!!
at: 9 marca 2010 17:48 pisze...
Przeczytałem jeszcze raz (jeszcze wiele razy...) tę notkę i poprzednią, bo zauważyłem, że mój komentarz jakby nie w 100% przystaje do nich. I rzeczywiście, za dużo kontekstów uwzględniłem, w tym nie Twoje, jeśli wspomniałem o magii.
Przy okazji, dlaczego nie chcesz być jak cesarz Teodozjusz, chrześcijanin, albo jak kalif Omar, muzułmanin, i nie zniszczysz imponujących zbiorów, mimo że zawierają "albo coś co niepotrzebne, albo coś co szkodliwe" ;p
at: 9 marca 2010 21:57 pisze...
@slawkas czytanie ze zrozumieniem ma przyszłość :-)
hłe hłe hłe.
poza tym magia nijak nie przystaje do moich przekonań.
nie chcę być jak ceserz, bo nigdy nie miałam cesarskich manier. ani księżniczkowatych, tylko co najwyżej kuchty :-)
a tak na poważnie: bo podoba mi się, że grecka idea nieznanego boga. iż w swej mądrości i rozwadze -uznali, że daleko im do pełni poznania.
poza tym trochę cfaniakuję, ale sądzę, że lepiej uczyć się na błędach cudzych niż swoich.
poza tym: przypomnę, że zwyczajnie interesuje mnie jaki pytano o byt i istnienie- i jakie odpowiedzi znajdowano- kiedy odpowiedzią nie był jeszcze chrystus.
Prześlij komentarz