czas na jakieś takie około roczne podsumowanie minimalizmu.
tego co jest, co było, co się zmieniło.
przede wszystkim: zmienił się mój stan posiadania książek: na rzecz A. oraz R.
oraz na rzecz biblioteki/czytelni uczelnianej.
(byłam kilka dni temu u ewy, i też się okazało, że u niej jest kilka moich podręczników-
prawo i komentarze wrócą do mnie, reszta wyląduje na uczelni)
fakt, że sporo książek oddałam- ale nadal zostało mi kilka kolekcji (1, 2, 3)
i fakt, że może nie jest to najbardziej minimalistyczne, ale jestem na etapie tworzenia półki
z agatą christie: bo w sumie do agaty najczęściej wracam, jak mam ochotę na coś lekkiego, acz czaspożerającego ;-)
zmienił się też stan posiadania w mojej szafie: na rzecz wielu zainteresowanych osób.
przyznam, że gdzieś po drodze się zgubiłam, i daleko odeszłam od stanu przedwiedeńskiego,
kiedy opuszczałam granice kraju z jedną spódnicą, i 2 parami dżinsów w torbie.
ale ale: mimo tego, że obecnie mam ZNACZNIE mniej ciuchów- mam wrażenie, że częściej udaje mi się ubrać z fantazją. bo kiedyś to mi jakoś bardziej sztampowo wychodziło...
choć chyba teraz częściej oglądam zdjęcia z pokazów- bo zwyczajnie lubię patrzeć na ładne rzeczy,
a rzadko odzywa się we mnie #musthave-wowy zew.
zaczęłam regularnie i dokładnie prowadzić listę wydatków: księgę przychodów i rozchodów ;-)
i mimo tego, że kiedyś traktowałam z wielkim dystansem, a nawet się głośno śmiałam- odkryłam zalety listy 100things
dzięki tej liście udało mi się uporządkować pozostały stan posiadania w różne wymyślne kategorie,
dzięki czemu łatwiej mi się w tym wszystkim odnaleźć- o np. w tym co potrzebuję,
a co mam schować zimą w pudełku na dnie szafy...
nadal zbieram monety do skarbonki, które co jakiś czas są przeznaczane na różny wymyślny cel.
kiedyś to były różne przyjemności, na które normalnie szkoda było kasy,
a tak się robiło raz na jakiś czas dzień rozrzutności.
a także często gęsto- ta zawartość skarbonki służyła na wsparcie różnego rodzaju akcji charytatywnych.
podsumowując mijający rok- i aby zacząć nowy, w sposób ułożony
- spłaciłam ostatnio zaległości na karcie kredytowej.
generalnie to było tak- że karta sobie u mnie leżała i się kurzyła, aż do pewnego momentu.
momentem przełomowym było niestety moje spotkanie pracowo-zawodowe ze szkotami, kiedy się okazało, że umowa umową, ale oni i tak robią swoje....
i po swojemu to mają 60 dni na zapłacenie faktury.
w sumie to nie był żaden dramat- ale ja zachowałam się jak z tym gołębiem na dachu.
i zagospodarowałam środki, nie mając ich jeszcze fizycznie na koncie...
- generalnie: nie żałuję tego kroku, bo udało mi się w końcu doprowadzić do końca kilka postanowień i planów, jak nabycie plecaka na poważne wyprawy okołogórskie, oraz kilka sportowych dodatków.
dodam: że generalnie karta ta służyła mi na wszelkie wyjazdy zagraniczne
- bo na dłuższą metę- cenowo mi wychodziła podobnie zabawa z wymianą walut w kantorze:
najpierw ze złotówek, a potem na złotówki...
choć zazwyczaj to jest tak, że jakiś zapas gotówki w danej walucie wiozę ze sobą
- z uwagi na płatności w hostelach, komunikację miejską itp.)
dzisiaj, prawie na sam koniec tego roku pojechałam sobie po oszczędnościach, i spłaciłam kartę.
w pierwszej chwili po spłaceniu: rozważyłam wycieczkę na parter (bo dokładnie piętro niżej mam ulubiony oddział ulubionego banku z ulubionym gitarzystą ;-)
i rezygnację z karty kredytowej.
po dłuższym namyśle pomyślałam sobie, że to nie jest zen.
bo przecież karta jest tylko NARZĘDZIEM- i to ode mnie zależy jak z tego narzędzia będę korzystać,
i jak będzie mi służyć.
tak samo jak i minimalizm nie jest mi celem samym w sobie
- ALE sztuką i sposobem podążania przez życie
i tym optymistycznym akcentem....
Dzisiaj w nocy przyszło sirocco
3 miesiące temu
1 komentarze :
at: 31 grudnia 2010 12:07 pisze...
"tak samo jak i minimalizm nie jest mi celem samym w sobie
- ALE sztuką i sposobem podążania przez życie" - dokładnie do takich samych wniosków doszłam ostatnio.
Jakiś czas temu zrezygnowałam z karty kredytowej, bo chciałam zobaczyć, jak mi z tym będzie. I okazało się, przy okazji różnych wyjazdów i rezerwacji oraz zakupów internetowych, że bez kredytowej jednak ciężko, a czasem i drożej (gdy musiałam przelew walutowy robić jako potwierdzenie rezerwacji w hotelu, kosztowało to fiu fiu!). I tak poszłam grzecznie do banku i poprosiłam o kartę, bo jako narzędzie jednak mi potrzebna. Nie potrzebuję się zadłużać, ale ze względów praktycznych łatwiej będzie mi z nią, niż bez niej :)
A tak poza tym, to wszystkiego najlepsiejszego życzę Pani w nadchodzącym roku :)!
Prześlij komentarz