kiedyś bardzo lubiłam literaturę faktu.
jakby nie patrzeć poniekąd wychowałam się na wołoszańskim,
aczkolwiek nie podzielałam jego zamiłowania do spiskowych teorii dziejów.
kiedyś tam przebrnęłam przez medaliony,
przez kamienie, kolumbów i całą resztę.
myślę, że to chyba był nieodpowiedni czas na tamte lektury,
a może brakowało do nich odpowiedniego komentarza.
bo gdzieś tak jakoś po drodze człowiek gubił tę wiedzę,
że to przecież opowieść o prawdziwych zdarzeniach,
prawdziwych losach, prawdziwych ludziach.
chyba tak dopiero oczy otworzyły mi się (szeroko ;-)
przy kolejnej lekturze ziela na kraterze,
i wspomnienia tego studniówkowego poloneza krysi.
a najbardziej się bałam czytając "psychologa w obozie koncentracyjnym" frankla.
nie ukrywam, że zawsze najbardziej bałam się bólu.
nie ciemności, nie pająków czy innych rzeczy- ale bólu.
a frankl tak ubrał opowieść w słowa, że człowiek stawał się jej naocznym świadkiem.
a sądzę, że jest to najtrudniejsza nauka w życiu- być świadkiem bólu i cierpienia.
i takiego niczym nie ograniczonego smutku i tragedii.
sądzę, że każdy z nas wie, że gdzieś kiedyś tam- i przyjdzie na niego taka pora,
taka lekcja, lecz czemuż martwić się na zapas?
pewne troski chcę odłożyć na później.
i tak wystarczająco- przejmujące bywają historie, które są tylko jakimś cieniem rzeczywistości, a nie jej dokładnym obrazem.
wystarczająco przejmująca była dla mnie lektura
"lektora-zaklinacza słów" bernarda schlinka
i co jakiś czas powracam do niej myślami- i zastanawiam się- dlaczego michael
nie napisał do hanny choć kilku słów, choć tyle jej powiedział.
i tak zastanawiam się- kiedy bardziej zacznę się przejmować właśnie
tymi słowami powiedzianymi- a nie tymi przeczytanymi.
chociaż- powiedziałabym teraz- napisz do mnie czasami...
Dzisiaj w nocy przyszło sirocco
2 miesiące temu
0 komentarze :
Prześlij komentarz